Tasiemiec
Azazello / Abadonna | 29 października 2008
Gdy go znalazłem między dwoma listkami świeżej sałaty, był zupełnie malutki. Miał może ze dwa centymetry długości. Dziwiłem się nawet, jak on w tej sałacie przeżył. A ponieważ zrobiło mi się go żal, znalazłem w kuchni torebkę foliową z zapięciem strunowym, do której go ostrożnie przeniosłem pęsetą. W takich torebkach przestępcy zwykle przechowują narkotyki. U mnie posłużyła jako bezpiecznie schronienie dla młodego tasiemca. Zrobiłem w niej szpilką kilka dziurek, aby mały się nie udusił. W końcu nie jestem potworem, też mam uczucia.
To niezwykłe, że rósł jak na drożdżach, choć wcale mu nie dawałem jeść. Głównie z tego powodu, że nie miałem pojęcia, co właściwie tasiemce jedzą. Następnego dnia miał już kilkanaście centymetrów długości i był znacznie grubszy niż wcześniej. Widać było wyraźnie, że w torebce foliowej jest mu za ciasno, bo zaczął się w niej wić i nadymać jak grzechotnik. Otwierał przy tym szeroko swoją jamę gębową pełną ostrych, łukowatych kłów. W pewnej chwili jakimś cudem częściowo otworzył zapięcie strunowe i niewiele brakowało, a wymknąłby mi się na dobre.
Fot. Azazello
Lekko przestraszony perspektywą szukania tasiemca po całym mieszkaniu złapałem torebkę, by szybko wynieść ją do ogrodu. I to był bardzo poważny błąd. Tasiemiec tylko na to czekał. Wykorzystał moją nieuwagę, wysunął błyskawicznie pysk i zanim zdążyłem zareagować, ugryzł mnie w lewy kciuk. To był dosłownie ułamek sekundy. Zauważyłem tylko, jak pod skórę wślizguje mi się coś w rodzaju miniaturowej dżdżownicy.
A potem był ból. Przeszywający, ostry ból. I ciemność przed oczami. Wiedziałem, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, czeka mnie śmierć w straszliwych męczarniach.
Wybiegłem do ogrodu, wciąż z torebką w dłoni. Ale matki nigdzie znaleźć nie mogłem. Nigdy jej nie ma, gdy jest potrzebna. - Gdzie znowu polazłaś, do jasnej cholery! - krzyczałem resztkami sił i biegałem w kółko jak wariat. - Ten pieprzony tasiemiec ugryzł mnie w palec, słyszysz?
- I bardzo dobrze, że cię ugryzł. Bardzo dobrze - odrzekła spokojnie matka, która pojawiła się nagle nie wiadomo skąd. - Mówiłam ci, żebyś się nim nie bawił. Ale ty mnie nigdy nie słuchasz. Myślisz, że jestem stara i głupia. Ja go na pewno nie dotknę! Radź sobie teraz, gówniarzu, sam!
Rad nie rad musiałem osobiście go wyciskać. Jak krostę. Szło opornie, ale szło. Z kciuka lała mi się lepka, gęsta, ciemna krew, na szczęście dziecko tasiemca powoli wylazło na wierzch. Cudem uniknąłem najgorszego.
A jeszcze tego samego dnia wieczorem podjąłem ważną decyzję: gdy następnym razem zobaczę małego tasiemca w sałacie, nawet palcem nie kiwnę. Zostawię go na zmarnowanie. Tak, właśnie tak. Niech bydlak zdycha.
|